19 marca 1944 roku Ukraińcy zamordowali w Bohorodyczynie 30 osób, 29 mężczyzn i 1 kobietę, a wśród nich Józefa Pajcza, brata mojego ojca. Właśnie tej nocy moi rodzice usłyszeli trzaski, były to odgłosy pożaru, uciekli z palącego się domu, ale nie mieli gdzie się schować. Zobaczył ich Ukrainiec i zawołał do siebie. Tam przeczekali noc, a rano okazało się, że ich dom jest spalony.
Zamieszkali u rodziców mojej mamy (Maria i Jan Jaworscy). W kwietniu nadszedł front i rozpoczęło się bombardowanie Bohorodyczyna wszyscy uciekali z wioski. Moi rodzice z rodziną przeszli ok. 40km do miejscowości Kułaczkowce blisko Gwoźdźca, tam mieszkali w stodole z całą rodziną.
-Gdy szliśmy w kolumnie, to każdy wiedział, że jak nadlecą samoloty, to trzeba się nakryć czymś białym, że to cywile idą, a nie wojsko. Moje siostry były małe i tak się bały, że ciągle wołały: Nakryjcie nas białym prześcieradłem, nakryjcie nas, prosimy! - opowiadała mama.
Rodzice pracowali u ukraińskiego księdza w zamian za jedzenie. W tym czasie zrobiono pobór na wojnę. Mój tato, dziadek Jaworski i mąż siostry mojej mamy Antoni Królik poszli na wojnę. Pozostały tylko kobiety i mieszkały w tej stodole do września 1944 roku. Wtedy zdecydowały się wrócić do Bohorodyczyna, bo wiedziały, że front minął. Okazało się, że domy są spalone a pola zaminowane.
- Kiedy tak szliśmy drogą przecinającą tłokę (przyp. pastwisko gminne w Bohorodyczynie), a trzeba było iść środkiem, to nagle oderwał się jeden chłopczyk, Boguś Okniański i skoczył do rowu. I bum! Mina wybuchła i urwała mu nóżki. Płakał biedny i mówił, żeby zrobić mu nóżki z patyczków, to będzie chodził. Zmarł później z braku leków i utraty sił- wspomina mama.
Na ulicy Górnej gdzie mieszkali moi rodzice zostały tylko 2 puste domy Karola Sługockiego i Walerego Sługockiego. Byli to bracia Twojej prababci Kazimiery. Więc moja mama z babcią i siostrą i jeszcze 2 rodziny (jedna nazywała się Bień) zamieszkały w domu Karola Sługockiego. Nagle Ukraińcy znowu zaczęli mordować. W jednym domu w Michałkowie zamordowali 9 osób, zostało tylko malutkie żywe dziecko. Ukraińcy mordowali w momencie, kiedy Niemcy uciekli a wojska Rosyjskie jeszcze nie dotarły.
- Któregoś dnia widzimy, jak Rudolf Bień idzie i niesie malutkie dziecko, całe zakrwawione! To dziecko płacze, widać głodne, do cyca do mamy chce. Ale mama nie żyje. Ten Rudolf idzie i patrzy na żonę, na dzieci, to na niemowle i płacze. Takie to były straszne obrazki dla nas! Już nie to, że nie ma za co żyć, ale że znowu mordują! - opowiadała z przejęciem mama.
Moja mama z babcią i ciocią przy pomocy kogoś z rodziny Jasińskich uciekły do Kołomyi do siostry Karoliny Jasińskiej (po mężu Kołt). W tym samym domu mieszkała kobieta, która pracowała w biurze wydającym karty repatriacyjne, zwanym potocznie PUR. Więc zdecydowali się wyjechać w ślepo na zachód Polski. Nie wiedziały gdzie jadą. Jechali miesiąc czasu w towarowych wagonach, babcia Jaworska (Maria -przyp.) całą drogę płakała. Jechali do przodu i do tyłu. Przyjechali do Wolsztyna (20km od Kargowej), tam były podstawione furmanki, które zawiozły ich do Błońska, gdzie dostali gospodarstwo. Był to kwiecień 1944 roku. Moja mama dowiedziała się, że w Kargowej jest rodzeństwo ojca – Jan, Władysław i Karolina. Więc jak mój ojciec przyjechał na urlop z wojska zaczęli szukać domu w Kargowej. Wszystko było zajęte, ale znaleźli stary pusty domek i tam moja mama zamieszkała z wujkiem, ponieważ sama się bała. I tak mieszka tam po dziś dzień.
Spotkanie z p.Hanią w jej domu, w Kargowej |
-Gdy szliśmy w kolumnie, to każdy wiedział, że jak nadlecą samoloty, to trzeba się nakryć czymś białym, że to cywile idą, a nie wojsko. Moje siostry były małe i tak się bały, że ciągle wołały: Nakryjcie nas białym prześcieradłem, nakryjcie nas, prosimy! - opowiadała mama.
Rodzice pracowali u ukraińskiego księdza w zamian za jedzenie. W tym czasie zrobiono pobór na wojnę. Mój tato, dziadek Jaworski i mąż siostry mojej mamy Antoni Królik poszli na wojnę. Pozostały tylko kobiety i mieszkały w tej stodole do września 1944 roku. Wtedy zdecydowały się wrócić do Bohorodyczyna, bo wiedziały, że front minął. Okazało się, że domy są spalone a pola zaminowane.
- Kiedy tak szliśmy drogą przecinającą tłokę (przyp. pastwisko gminne w Bohorodyczynie), a trzeba było iść środkiem, to nagle oderwał się jeden chłopczyk, Boguś Okniański i skoczył do rowu. I bum! Mina wybuchła i urwała mu nóżki. Płakał biedny i mówił, żeby zrobić mu nóżki z patyczków, to będzie chodził. Zmarł później z braku leków i utraty sił- wspomina mama.
Na ulicy Górnej gdzie mieszkali moi rodzice zostały tylko 2 puste domy Karola Sługockiego i Walerego Sługockiego. Byli to bracia Twojej prababci Kazimiery. Więc moja mama z babcią i siostrą i jeszcze 2 rodziny (jedna nazywała się Bień) zamieszkały w domu Karola Sługockiego. Nagle Ukraińcy znowu zaczęli mordować. W jednym domu w Michałkowie zamordowali 9 osób, zostało tylko malutkie żywe dziecko. Ukraińcy mordowali w momencie, kiedy Niemcy uciekli a wojska Rosyjskie jeszcze nie dotarły.
Hanna Pajcz z synem Tadeuszem i córką Alicją |
Moja mama z babcią i ciocią przy pomocy kogoś z rodziny Jasińskich uciekły do Kołomyi do siostry Karoliny Jasińskiej (po mężu Kołt). W tym samym domu mieszkała kobieta, która pracowała w biurze wydającym karty repatriacyjne, zwanym potocznie PUR. Więc zdecydowali się wyjechać w ślepo na zachód Polski. Nie wiedziały gdzie jadą. Jechali miesiąc czasu w towarowych wagonach, babcia Jaworska (Maria -przyp.) całą drogę płakała. Jechali do przodu i do tyłu. Przyjechali do Wolsztyna (20km od Kargowej), tam były podstawione furmanki, które zawiozły ich do Błońska, gdzie dostali gospodarstwo. Był to kwiecień 1944 roku. Moja mama dowiedziała się, że w Kargowej jest rodzeństwo ojca – Jan, Władysław i Karolina. Więc jak mój ojciec przyjechał na urlop z wojska zaczęli szukać domu w Kargowej. Wszystko było zajęte, ale znaleźli stary pusty domek i tam moja mama zamieszkała z wujkiem, ponieważ sama się bała. I tak mieszka tam po dziś dzień.