wtorek, 10 kwietnia 2012

Karmelici odzyskali klasztor na Ukrainie

W okresie od listopada do końca grudnia przebywałem na Ukrainie. Było to możliwe dzięki gościnności OO.Karmelitów Trzewiczkowych z Sąsiadowic k.Sambora. Zakonnicy odzyskali po 70 latach klasztor, w którym pracowali do wojny i trzeba było wykonać kilka niezbędnych prac porządkowych, aby mogli tam zamieszkać. Zaproponowałem swoją pomoc w zamian za nocleg i wyżywienie. Chciałem także być bliżej miejsc związanych z rodziną, by w wolnym czasie wybrać się do Bohorodyczyna, Stanisławowa i Lwowa nie martwiąc się przy tym o przekraczanie granicy, koszty i czas dojazdu.
Kościół Św.Anny w Sąsiadowicach, jak wiele obiektów sakralnych za wschodnią granicą został po 1945r przejęty przez państwo i decyzją władz radzieckich przekształcony na magazyn PGR-u. Z biegiem czasu nie remontowany kompleks klasztoru i kościoła popadł w ruinę, zarósł samosiejkami, a także stał się darmowym źródłem cegły. Ogromny wpływ na przyśpieszoną erozję murów miały składowane w środku nawozy sztuczne zawierające sól potasową. Pozostali tam katolicy korzystali z kościoła w Samborze, jednak nie przestawali zabiegać o odzyskanie swojego kościoła parafialnego. Tylko dzięki wytrwałości i jedności w dążeniu do celu udało się zapobiec przekształceniu kościoła w cerkiew (dość częste zjawisko po 1989r) i uzyskano przychylność władz dla odbudowy i ściągnięcia tam księdza. Niestety spora część klasztoru z refektarzem, biblioteką i kuchnią, oraz celami mnichów nie nadawała się już do odbudowy. Pozostały po ruinie zabudowań materiał udało się wykorzystać ponownie przy odnowie Kościoła. Na potrzeby plebanii zaadaptowano salki i dawne pomieszczenia dla służby majątku, który do wojny zajmował aż 70ha. Trzeba tu dodać, że przedwojenny majątek klasztoru w pełni pokrywał potrzeby kompleksu, a także stanowił miejsce zatrudnienia dla sporej liczby mieszkańców Sąsiadowic. To przeszłość, a działania przy odnowie trwające nieprzerwanie od roku 1989 opierają się już tylko na hojności darczyńców, byłych mieszkańców i fizycznej pracy parafian. Niestety wadliwie zainstalowana instalacja ogrzewania była powodem pożaru zakrystii i ponownego zniszczenia kościoła dwa lata temu. Poprzedni ksiądz załamany ogromem zniszczeń coraz rzadziej przebywał na plebanii traktując ten kościół jako niepotrzebny kłopot. Mieszkańcy za pośrednictwem Kurii Lwowskiej zwrócili się zatem do OO.Karmelitów, czy zechcieliby ponownie objąć swoją przedwojenną placówkę jako prawowici gospodarze, na co zakon nie bez obaw przystał. Sytuacja zastana na miejscu była przykra. Skłuceni parafianie obwiniający się nawzajem o sprawstwo pożaru i kościół pozbawiony kapłana, a także z wielkim wysiłkiem odremontowany dach nad całkiem zawilgoconym od wody strażackiej kościołem. Na posadzce rzadko otwieranego kościoła zbierała się rosa, w szafach rozwinęły się pleśń, grzyb, wszędzie brud. Resztki spalonego dachu i wyposażenia wokoło, a także bałagan w dokumentacji i rachunkach przerażał! W tej tragicznej sytuacji wsparciem byli parafianie, którzy w Karmelitach zawsze upatrywali jutrzenki dobrobytu i choćby częściowej odbudowy świetności Sąsiadowic. Jak wielkie pokładano nadzieje z ich powrotem niech świadczą słowa jednej z najstarszych mieszkanek, która stwierdziła, że „teraz jak nasi Karmelici wrócili, to już tu będzie spokój i dobrze”. Wschodnia gościnność, serdeczność i otwartość jest naprawdę wielka. Bieda na każdym kroku, a mimo to ludzie dzielą się tym co mają, a przede wszystkim czuć polskość ludzi, którzy nie zapomnieli o korzeniach i dbają o kulturę i zachowanie mowy przodków. Przyjęli zakonników i starają się by niczego im nie brakowało, bo jak mówią „naszych księży już nie oddamy, a jakby co będziem strzegli ich i nie wypuścimy nigdzie na poniewierkę”. Zakonnicy na pierwszym miejscu postawili sobie posługę ludziom, toteż szybko zaskarbili sobie względy nie tylko u Polaków. Odprawiają codziennie mszę, odwiedzają chorych, zorganizowali mikołaja, a nawet bezpłatne konsultacje lekarskie. Wymownym wydarzeniem była pasterka, na którą przybyli też grekokatolicy i prawosławni, a z nimi pop prawosławny otec Roman. „Jeszcze żeby figurka Św.Anny wróciła do nas, to można umierać” - stwierdziła staruszka, ale to już inna historia..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz